Erika Steinbach nie wejdzie do rady fundacji „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie”. Ale za jej rezygnację niemiecki rząd zapłacił bardzo wysoką cenę.
To koniec ciągnącego się od wielu miesięcy konfliktu. W radzie fundacji „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie”, nadzorującej powstające w Berlinie muzeum wysiedlonych, nie będzie kontrowersyjnej szefowej niemieckiego Związku Wypędzonych. Ale to jej organizacja najbardziej skorzysta na dzisiejszej decyzji►.
Nominacji dla Steinbach od dawna sprzeciwiała się Polska. Władze w Warszawie nie chciały zaakceptować kogoś, kto głosował przeciwko granicy na Odrze i Nysie i straszył zablokowaniem naszych negocjacji z Unią Europejską. Steinbach była też oskarżona o szerzenie kłamliwej wersji historii, w której niemieccy wypędzeni są ofiarami II wojny światowej, a Polacy znajdują się po stronie sprawców.
Polscy politycy i publicyści popełnili jednak błąd, dając do zrozumienia, że spór toczy się przede wszystkim o Steinbach. Błąd ten powtórzył później niemiecki minister spraw zagranicznych Guido Westerwelle. Wejście Eriki Steinbach do rady rządowego muzeum bez wątpienia byłoby zgrzytem w stosunkach-polsko niemieckich, ale w gruncie rzeczy miałoby znaczenie głównie symboliczne. Ważniejsze było tymczasem, jak silną pozycję wywalczy w Niemczech Związek Wypędzonych i na ile będzie mógł wpływać na świadomość historyczną Niemców.
Zwycięstwem Steinbach była już zgoda poprzedniego niemieckiego rządu, by w Berlinie – za publiczne pieniądze – powstało muzeum dokumentujące wysiedlenia. Dziś zapadła decyzja, że wystawa będzie większa, niż początkowo planowano. A Związek Wypędzonych umocnił swoją pozycję w gremiach tej placówki.
Do tej pory w 13-ososobowej radzie fundacji „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie” Związkowi Wypędzonych przysługiwały trzy miejsca. Teraz w powiększonym do 21 osób gremium będzie ich miał sześć. Przy wsparciu innych konserwatywnych członków rady dość łatwo będzie mógł forsować swoje interesy i decydować o kształcie przyszłego muzeum. W dodatku w przyszłości obsadę rady będzie zatwierdzał Bundestag, a nie – jak dziś – niemiecki rząd. Polskim władzom dużo trudniej będzie zablokować kontrowersyjne kandydatury.
– To nasz ogromny sukces – mówi o dzisiejszym porozumieniu Stephan Mayer z prezydium Związku Wypędzonych. Erika Steinach istotnie może być zadowolona. Najpierw potrafiła skłócić koalicję rządową w Berlinie i pokazała, że niemiecki minister spraw zagranicznych musi się z nią liczyć. Teraz dla konserwatystów za Odrą będzie bohaterką, która w imię kompromisu umiała poświęcić osobiste ambicje. I również duża część niemieckiej opinii publicznej tak właśnie będzie ją postrzegać.
Filip Gańczak
>>> Czytaj więcej opinii publicystów Newsweeka