Newsweek Polska Newsweek Polska
793
BLOG

Chrystus po recyklingu

Newsweek Polska Newsweek Polska Rozmaitości Obserwuj notkę 12

Olbrzymi posąg to promocja dla Świebodzina. I nic więcej.

 

Od dawna nic nie wprawiło mnie w taki szok poznawczy jak szybka pielgrzymka do zagłębia modnych sklepów z wyposażeniem wnętrz, których multum wyrosło ostatnio na warszawskiej starej Pradze. Fikuśne stoliki, pomysłowe żyrandole. Ale poza tym – klimat, który przeniósł mnie do czasów dzieciństwa, gdy z nieśmiałością wchodziłem do jedynego w Białymstoku tzw. Veritasu – sklepu pełnego porozwieszanych na ścianach ornatów, wyłożonych w gablotach różańców i świętych figur, patrzących zawsze z właściwym masowo tworzonym rzeźbom wyrazem politowania na twarzach. Ze zdumieniem odkryłem, że dzisiejsze designerskie składy bywają też wariacjami na temat starych sklepów z dewocjonaliami. Te niegdysiejsze wspomagały jak umiały sferę sacrum, te dzisiejsze robią sobie z niej jaja.

Uśmiałem się do łez nad mydełkiem „Poncjusz Piłat”. Mój kłopot zaczął się przy karafce w kształcie krzyża. Produkowane przez polską artystkę plecaki i torby z wypukłym zarysem Matki Boskiej w pierwszej chwili wywołują śmiech. Wiadomo, zabawne nawiązanie do tych, którzy szukają objawień na zasłonach czy tostach (foremka do wyciskania kształtu Matki Boskiej na toście jest w sprzedaży obok). Gdy jednak po pierwszym odruchu zainteresowania próbuję wgryźć się w głąb znaczenia gadżetu, robi mi się głupio. Jeszcze bardziej – gdy widzę krzyż, który wygląda jak pudełko do składania. Obok Matka Boska z Guadalupe na rastafariańskim malowidle i Jezus w cierniowej koronie podany na tysiąc sposobów.

Dla projektantów tych gadżetów symbole mojej wiary są dziś tylko zabawą, foremką wypatroszoną z sensu niczym przerabiany non stop wizerunek Elvisa. To znakomicie wypromowany znak, część kulturowego kodu. O Jezusie słyszeli wszyscy, we wszystkich drgnie więc jakaś struna, gdy – to przykład z USA – odlejemy go z gipsu, dorabiając mu strój harleyowca i wwiercając wieszak. Bez pretensji, by wywołany tym poruszeniem dźwięk czemuś służył, układał się w jakąś melodię.

Już słyszę tych, którzy chcieliby podnieść larum, że obraża się ich uczucia religijne. Chrześcijanie jednak powinni różnić się od małoletnich wyznawczyń Michaela Jacksona, które na najdrobniejszą ironiczną wzmiankę o poważanej osobie reagują histerią w internecie (doświadczyłem na własnej skórze). Nam wypada zachować rozsądek, a ten nakazuje nie tłuc termometru.

Na Ząbkowską powinni więc czym prędzej się wybrać i pomedytować wszyscy ci ludzie Kościoła, księża i biskupi, którzy z radosną pewnością wciąż głoszą, że Polska na wieki wieków amen pozostanie katolicka, a współczesna młodzież nie marzy o niczym innym, jak o czytaniu świętej Teresy i Veritatis Splendor. Te nowoczesne sklepy – nieprzypadkowo wyrosłe w sercu tradycyjnej do bólu Pragi – to cudowna wizualizacja europejskiego, a dziś i polskiego myślenia: wiara to coś, co staje się znośne dopiero wtedy, gdy wypierze się ją z istoty, z ciężaru wyboru i jego konsekwencji. Jezus „zrecyklingowany” to Jezus nierozpoznany przez współczesną kulturę, która mając na stole setki opcji, niczego się nie boi tak jak tego, że jedną z nich trzeba będzie wybrać, co zamknie nam dostęp do pozostałych. Może i czasem byśmy chcieli, ale nie wypada. Nie pozwala nam na to nasz postoświeceniowy fetysz, osławiona intelektualna „uczciwość”, która każe sprawom boskim uzyskać laboratoryjne zaświadczenie o istnieniu. Czy Jezus żył, czy nie – my nie wiemy. Czy był Mesjaszem, synem Boga – nie umiemy i nie chcemy rozstrzygać. Bez wątpienia jest jednak jedną z najważniejszych postaci naszej wspólnej mitologii, dlaczego więc nie poddać go twórczemu przetwarzaniu, tak jak Che Guevarę albo Marilyn Monroe? Jezusem możemy się pobawić, czasem porozważać, ale broń Panie Boże – nie uznać.

Obawiam się, że podobny mechanizm będzie odpowiadał za sporą część wizyt pod gigantyczną figurą w Świebodzinie►. Nie wątpię w szczerość intencji budowniczych. Poza motywacją czysto religijną swojego Jezusa już na wejściu wypełnili oni jednak sporym ładunkiem zgoła innych treści. Świebodzin chciał dowieść światu, że nie wypadł sroce spod ogona. Chrystusa jeszcze na etapie betoniarni przeliczano na miejsca pracy, hotelowe łóżka, restauracje, kioski i szalety. Na finał włożono mu na głowę pozłacaną koronę i ogłoszono Królem Miłosierdzia. Rozumiem, że chrześcijaństwo jest religią znaków, ale w jaki sposób Zbawiciel ze zbrojonego betonu przekaże ludziom najważniejszą prawdę chrześcijaństwa, że ciałem i krwią jest obecny w każdym kościele? Z pewnością znajdzie się jedna czy druga osoba, która poruszona skalą figury dozna wstrząsu takiego, że aż się nawróci. Większość wycieczek porobi sobie jednak zdjęcia i pojedzie dalej, do Berlina na zakupy albo zwiedzać ekscentryczne zakątki Amsterdamu.

Piszę to bez ironii – szczerze podziwiam pomysłowość designerów, upór i determinację świebodzinian. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że weszli oni na tę samą drogę, która religię wypiera z relacji, z tego co jest istotą, tworząc z niej wydarzenie społeczne, sensacyjkę z dziedziny popkultury lub architektury.

Szymon Hołownia

Czytaj inne komentarze publicystow Newsweeka►

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości