Newsweek Polska Newsweek Polska
64
BLOG

Moskale: przyjaciele czy PR-owcy?

Newsweek Polska Newsweek Polska Polityka Obserwuj notkę 19
Twarzy Rosji, którą poznaliśmy po smoleńskiej tragedii, nie widzieliśmy już od dawna. O ile w ogóle pamiętamy odruchy bezinteresownej sympatii i szczerego współczucia ze strony Rosjan.

Tym razem zobaczyliśmy znacznie więcej, niż te wymagane przez kulturę (nie tylko tę polityczną) zwyczajowe kondolencje. Przemówienie Putina w Katyniu pokazało rzadko widywaną ludzką twarz, zwykle zimnego i starannie reżyserującego swoją rolę, przywódcy. Ogłoszona w Rosji żałoba narodowa, polskojęzyczna odezwa prezydenta Miedwiediewa na oficjalnej witrynie Kremla, daleko idąca pomoc rosyjskich władz dla rodzin ofiar i niespotykana otwartość oficjeli w kwestiach dotyczących wyjaśniania przyczyn katastrofy to zachowania, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy.

Jeśli jednak ktoś upierałby się, że to jednak działania wykalkulowane, a przynajmniej w jakiś sposób wymuszone rozmiarem tragedii, to zachowania zwykłych Rosjan nie sposób wytłumaczyć w ten sam sposób. Ludzie przynoszący kwiaty i modlący się przed polską ambasadą w Moskwie, milicjanci z własnej inicjatywy pomagający przybywającym do Smoleńska Polakom, maile od bliższych i dalszych znajomych z wyrazami współczucia – wszystko to musi robić wrażenie. Zwłaszcza, że gesty te wykonują ludzie mający często dość negatywne wyobrażenie o Polakach ogarniętych jakoby odwieczną antyrosyjską fobią. Z drugiej strony to ci sami Rosjanie, którzy od lat zajmują wysoką pozycję wśród nacji w Polsce nielubianych, a przynajmniej traktowanych przez Polaków z dużą dozą nieufności.
To prawda, że mamy do czynienia z zachowaniami wywołanymi zwyczajnymi, ludzkimi odruchami współczucia i solidarności w nieszczęściu. Żałoba skończy się kiedyś, a bałtycki rurociąg, spory o regionalną dominację, tarczę antyrakietową i odmienne priorytety polityczne pozostaną. Jest jednak szansa na to, że Rosja po raz pierwszy zacznie odmiennie niż dotychczas oceniać wspólną - czy tego chcemy czy nie - historię. Po Katyniu – myślę tu zarówno o obchodach rocznicy zbrodni z 1940 roku, jak i o tragedii sprzed paru dni – postawa negacji faktów historycznych stała się oczywistym absurdem. Rozumieją to nawet tacy ludzie jak czołowy narodowy bolszewik Eduard Limonow, który bodaj po raz pierwszy w życiu uznał za stosowne wyrazić współczucie dla Polaków.

Nie chodzi tu zresztą tylko o Polaków. Katyń i ogrom stalinowskich zbrodni to także problem samej Rosji, z którym do tej pory nie potrafiła się uporać. Kiedyś znajomy Rosjanin powiedział mi w chwili szczerości „wy potraficie upominać się o pamięć dla 20 tysięcy swoich, u nas trudno jest mówić o 20 milionach stalinowskich ofiar”. Ta postawa, kilka lat temu charakterystyczna raczej dla opozycjonistów, zaczyna dzisiaj pojawiać się wśród wielu Rosjan z żadną opozycją nie mających nic wspólnego. Wiedząc o celu pechowego lotu 101, oglądając „Katyń” Wajdy w państwowej telewizji, Rosjanie zaczynają zastanawiać się nad swoim stosunkiem do własnej bolesnej i wstydliwej przeszłości. W tym sensie polska tragedia może odegrać rolę swoistego katalizatora rosyjskiej pamięci historycznej.

Oczywiście nie ma żadnej gwarancji, że tak się stanie. Nie można wykluczyć, że za kilka miesięcy jakiś kolejny ostry konflikt polityczny znów obudzi pokusę sięgnięcia po argumenty z przeszłości. Takie ryzyko wciąż istnieje zarówno w Moskwie jak i w Warszawie. Świeży wywiad z Arturem Górskim w "Naszym Dzienniku", w którym poseł PiS już sugeruje "rosyjską winę za nowy Katyń" tylko potwierdza moje obawy. A szkoda byłoby zmarnować naszą wspólną szansę.

Jarosław Giziński

Czytaj więcej opinii publicystów Newsweeka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka